Szukając odpowiedzi na pytanie, czym jest wczesna edukacja, traficie z pewnością na mnogość różnych definicji. Ich cechą wspólną zapewne jest to, że dotyczą zazwyczaj formalnego procesu nauczania najmłodszych obywateli tego świata w zakresie od 0-8 lat. Jednak, to nie definicje odgrywają tu najistotniejszą rolę. Dużo ważniejszy jest sposób w jaki je interpretujemy oraz forma, w której materializują się w naszym życiu. Dzisiaj chciałam się z Wami podzielić swoimi refleksjami i osobistą interpretacją tego wieloznacznego terminu.
Wczesna edukacja, dla mnie osobiście, to przede wszystkim stwarzanie dogodnych warunków rozwoju dziecięcego potencjału, poprzez przygotowanie odpowiednio stymulującego otoczenia, materiałów, a także przygotowanie siebie do roli przewodnika w tym edukacyjnym świecie. Wczesna edukacja to proces, którego nie mierzy się ilością zapamiętanych faktów i nowo nabytych umiejętności. To pomoc w stopniowym nasycaniu się wiedzą adekwatną do potrzeb i zainteresowań naszych maluchów. To rozbudzanie ciekawości świata i podsycanie w dzieciach natury odkrywcy i eksploratora. To traktowanie dziecka jak osoby rozumnej, której nie trzeba stwarzać, ale której należy pomóc w procesie samoformowania. Wczesna edukacja to przyzwolenie na popełnianie błędów, które są integralna częścią procesu uczenia się i nabywania wiedzy. To wspomaganie harmonijnego rozwoju: intelektualnego, fizycznego, sensorycznego i emocjonalnego. To pomoc w rozwijaniu do pełnego majestatycznego lotu jeszcze niepewnych i chwiejnych skrzydeł kreatywności. To proponowanie „wędki”, a nie zasypywanie „rybami”.Wczesna edukacja to, dla mnie osobiście, także integralna część bycia matką, której nadrzędnym celem w procesie wychowania jest pomoc w nauce znajdowania rozwiązań, zamiast podsuwania z góry określonych „gotowców”. To w końcu, także umiejętność stwarzania poczucia bezpieczeństwa, przy jednoczesnym zachęcaniu malucha do skoku na głębokie wody.
Każdy z nas inspiracje edukacyjną znajduje we właściwy sobie sposób – nie rzadko metodą prób i błędów. Kiedy urodził się Kuba, moja wiedza formalna dotycząca rozwoju intelektualno/emocjonalnego ograniczała się stricte do metodyki języka angielskiego. Jego przyjście na świat ogromnie poszerzyło moje horyzonty. Moja matczyna intuicja, dopingowała mnie do tego, by zgłębiać te ważne psychologiczne i fizyczne aspekty życia istoty, która została powierzona mojej opiece. Ponieważ, jeszcze 6 lat temu pojęcie wczesnej edukacji w Polsce nie miało tak licznej rzeszy odbiorców, trudno było cokolwiek sensownego na ten temat znaleźć. Z pomocą przyszła anglojęzyczna literatura, ale w dużej mierze wszystko co robiliśmy z Kubą ( a było tego nie mało), odbywało się na nieformalnej stopie. Nasza edukacja była bardzo intuicyjna, choć niewiele różniła się od tej, którą proponujemy w tej chwili Antkowi. Podstawą moich działań była przede wszystkim uważna obserwacja, a później, kiedy Kuba zaczął się z nami komunikować, uważne słuchanie tego co miał/ma do powiedzenia. Moim nadrzędnym celem było to, żeby „nauka” odbywała się na zasadzie aktywnej obserwacji i eksploracji świata który go otaczał - przy pełnym zaangażowaniu wszystkich zmysłów. Obserwując uważnie Kubę miałam szansę wychwycić wszystkie jego „wrażliwe okresy” (często w literaturze przedmiotu określane mianem „kroków milowych”) i pomóc mu je efektywnie wykorzystać. Moje dziecko zadawało pytania i w miarę moich możliwości otrzymywało rzetelną odpowiedz. Im więcej satysfakcjonujących odpowiedzi otrzymywało, tym więcej zadawało pytań. Z czasem, Kuba nauczył się nie tylko formować sensowne pytania, ale przede wszystkim nauczył się gdzie i jak szukać na nie odpowiedzi. Jego zainteresowania, jeszcze niedawno kiedy miał 3 lata, budziły nierzadko zdziwienie i przerażenie naszych znajomych. Stukali się z politowaniem w czoło nie mogąc zrozumieć co za rodzice pozwalają ślęczeć takiemu maluchowi nad atlasem anatomicznym, gdzie przedstawiane są „takie okropieństwa”i przerażająco realistyczne fotografie. Nie mogli też długo zrozumieć, że nie ma nic dziwnego w tym, że na półce w pokoju małego chłopca stoi prawdziwy model anatomiczny szkieletu ludzkiego. A ten mały człowiek doskonale zna każdą jego część. Dzisiaj, mam nadzieję, spojrzą na to wszystko (jeżeli to czytają) z trochę innej perspektywy. Dla Kuby to była pasja, której w naturalny sposób pozwoliliśmy się rozwinąć.
Zastanawialiście się kiedyś, co tak naprawdę definiuje pojęcia „trudny”i „łatwy” i jak bardzo potrafią być one subiektywne? Jeżeli dziecko potrafi nauczyć się ojczystego języka, który na początku jest tylko abstrakcyjną mieszanina dźwięków, nadając im z czasem odpowiednie znaczenie, to czy problemem dla niego może być np. nazwa poszczególnych planet, pierwiastków, itp. Oczywiście należy założyć, że wiedza, z którą dziecko się styka występuję w możliwej do przetrawienia dla niego formie (klarowne, jednoznaczne ilustracje, duża czcionka, realia). Myślę, że każdy sam jest w stanie odpowiedzieć sobie na to pytanie.
Wielu przeciwników wczesnej edukacji, trzyma się kurczowo progów wyznaczanych przez odgórnie ułożony program edukacji, która jasno przewiduje, w jakim wieku dziecko ma prawo formalnie nabywać daną wiedzę, zarzucając jej zwolennikom nienaturalne przyspieszanie edukacji własnych dzieci. Te pierwsze 6 lat, które są bazą i strukturą, na której nadbudowują się dalsze warstwy wiedzy w naszym systemie edukacji ulega bezpowrotnemu zaprzepaszczeniu. W Polskim systemie edukacji dziecko do lat 3 nie istnieje, później w okresie przedszkolnym jest trochę lepiej, ale wiele naturalnych potrzeb dzieci takich jak czytanie czy pisanie są ignorowane, bo nie wchodzą w skład podstawy programowej. Straty i skutki uboczne takiego podejścia obserwujemy w podstawówkach, gimnazjach (wiem, bo pracowałam z tą grupą wiekową). Według mnie, wystarczyłoby odciążyć odrobinę program, zamiast koncentrować się na formie, skupić się na treści tego ważnego i strategicznego procesu – usiąść, poobserwować i posłuchać, czego tak naprawdę potrzebują dzieci. Założę się, że niejednemu ministrowi opadłaby szczęka ze zdumienia.
Oczywiście, zmian takich nie da się wprowadzić od razu i na wielką skalę, dlatego tak ważny w całym procesie jest rodzic. To on zna dziecko najlepiej. Jest jak nikt inny wyczulony na jego potrzeby. Z miłością oraz szacunkiem może rozpocząć ten bardzo kruchy i delikatny proces pomocy w odkrywaniu świata. Niestety, często zdarza się, że rodzice pod pojęciem wczesnej edukacji szukają przyzwolenia na „zaprojektowanie” procesu i modelu nauki dla swojego dziecka, odbierając mu szansę indywidualnego wyboru drogi, którą zechce sam podążać. Dla mnie osobiście rodzic/nauczyciel to istny człowiek orkiestra. Łączy on w sobie osobowość zarządcy (środowiska, w którym przebywa i materiałów, z którymi pracuje dziecko, z uwzględnieniem zasad, o których pisałam), powiernika, mentora, przewodnika, itd. Jego działanie jest prawie niewidoczne dla dziecka, jego osobowość i techniki pracy muszą być nieinwazyjne. Wczesna edukacja, to wyzwanie dla współczesnego nauczyciela/rodzica, bo wymaga autorefleksji. Autorefleksja z kolei wymaga czasu – a obecnie mamy go coraz mniej. Bez autorefleksji nie mamy szans zapanować nad własną pychą i gniewem, tak powszechnie towarzyszącymi procesom nauczania. Oddając się autorefleksji dajemy sygnał naszemu otoczeniu, że nie jesteśmy doskonali, ale zależy nam na tej doskonałości. Dzięki procesom autorefleksji stajemy się wzorem dla naszych dzieci w drodze do perfekcji (oczywiście tej dobrze rozumianej). A wracając do najistotniejszej kwestii - nauczyciel/rodzić musi w dziecku, oczyma swojej wyobraźni widzieć kompletną istotę, która dzięki własnej pracy i inteligencji właśnie się taką stanie. W tak skonstruowanym świecie nie ma miejsca na własne niezaspokojone ambicje. Nie ma miejsca na trendy, którymi bombardują nas z każdej strony media. Wpędzeni wyrzutami sumienia w depresje, zamartwiamy się niepotrzebnie nad rzeczami mało istotnymi. Czy jeżeli moje dziecko nie będzie miało tej nowej edukacyjnej zabawki, to będzie miało gorszy start w porównaniu z rówieśnikami, którzy z nią pracują? Takich przykładów można by mnożyć na pęczki. Otwórzmy się na dzieci, a nie na pokrętnych dyrektorów sprzedaży, przestańmy poddawać się manipulacją ekspertów od marketingu. Wsłuchujmy się w potrzeby naszych dzieci i odpowiadajmy na nie. W nagrodę, mamy szansę wychować pewnego siebie, otwartego na innych młodego człowieka, który może kiedyś będzie miał ochotę zmienić świat na lepsze. Tego wszystkiego Wam
i Waszym dzieciom życzę z całego serca.
A czym dla Was jest wczesna edukacja? – zapraszam do dyskusji ;-)
Część druga pt. „Czy moje dziecko będzie się nudzić w szkole” już wkrótce