Dzisiaj coś zupełnie z innej beczki. Historia prosto z piekarnika, maślana, ze złotym środkiem. Nie wiem czy Was też czasami ogarnia niepohamowana chęć na coś słodkiego?. Chęć tak obezwładniająca, że ruszacie z miejsca do kuchni w poszukiwaniu niezbędnych składników, by przyrządzić owo słodkie cudo;-) To jest właśnie zapis takiej historii. A wszystko zaczeło się w pewne, spokojne, niedzielne popołudnie. Przegladając strony kulinarnych blogów, natrafiłam na urocze witrażykowe ciasteczka. Ciasteczka wyglądały kusząco, a i przepis wydawał się mało skomplikowany. Obietnica niepowtarzalnego smaku, poparta obrazem, obudziła we mnie bestię. Bestię żądną maślanych ciasteczek ;-)) Nie powstrzymał mnie nawet fakt, że w domu nie było ani grama cukru, ani że nie mam dzemów w trzech kolorach i smakach. Musicie wiedzieć, ze moja fantazja, raz puszczona w ruch, nie daje sie tak łatwo poskromić. Jak się pewnie domyślacie, postanowiłam przepis lekko zmodyfikować ;-) Z dzisiejszego punktu widzenia wiem, że był to ogromny błąd ;-)
Zaczęło się całkiem niewinnie, od zamiany drobnego białego cukru, którego nie miałam w domu, na dość gruby cukier trzcinowy ;-) Wprawdzie masło nie chciało się utrzeć na białą puszystą masę, ale jakoś nie za bardzo mnie to zraziło ;-)))
Wyglądało na to, że największe przeszkody zostały daleko za nami. Uformowane i obficie nadziane ciasteczka czekały na swoją kolej w piekarniku ;-)
Cudowny maślany zapach rozchodzący się po całym domu, szybko zwabił do kuchni pewnego małego łasucha ;-)Autorka przepisu sugerowała, by ciasteczka wyciągnąć, gdy lekko zarumienią się po bokach. Moje rumienić się nie chciały. Więc zamiast przepisowych 15-20 minut, siedziały w piekarniku prawie pół godziny!!! ;-)
Pewnie wytrawne oko doświadczonej kucharki szybko zwietrzyłoby nadciągającą katastrofę ;-) Dla mnie ciasteczka wyglądały całkiem normalnie. Jedyną podejrzaną rzeczą było to, że zrumieniły się nie tylko na brzegach ;-) Mimo tego drobiazgu wyglądały na smaczne ;-)
Chłopcy nie mogli doczekać się degustacji, a ja oczywiście peanów zachwytu i słów uznania. Nie musiałam długo czekać. Pierwszy przybiegł Antek cały zapłakany. "Mamo, te ciasteczka się nie gryzą!!!". Potem dołączył rozbawiony Kuba : "Mamo upiekłaś fajne skamieliny". Spróbowałam. Ciasteczka stawiały zdecydowany opór ;-))
Pewnie myślicie, że trafiły do śmieci. Nic bardziej mylnego ;-) Okazało się, że ciasteczka zanurzone w gorącym kakao staja się zjadliwe, a nawet smakowite ;-))) Zniknęły wciągu jednego posiedzenia ;-)
Było całkiem zabawnie. Oczywiście wyciągnęłam z całego zdarzenia wnioski na przyszłość ;-) "Jak się nie znasz, nie kombinuj" - muszę o tym pamiętać, kiedy następnym razem najdzie mnie ochota na modyfikacje ;-) A tak na marginesie, chłopcy ciągle pytają mnie kiedy będziemy piec "skamieliny" . Jak trochę ochłonę i dojdę do siebie, na pewno podejmę kolejna próbę - tym razem dokładnie według przepisu. Jak nam wyjdzie, na pewno się pochwalimy ;-)
A wy kochani macie na swoim koncie jakąś kuchenną katastrofę?
Pozdrawiam Was ciepło i maślanie ;-)
ihihihihi tiaaaa mnie do dziś (a minęło już kilka lat ) tata jak wpadnie z wizytą wytyka gruszki w cieście , których nawet nie było widać spośród zwęglonego ciasta ihihihi pozdrawiam cieplutko mamę cukierniczkę i synusiów ..
OdpowiedzUsuń;-) No, ale gruszki w cieście to prawdziwe wyzwanie!!!! ;-) Przynajmniej zaliczyłaś ambitne podejście ;-)
UsuńPozdrawiamy równie ciepło ;-)
Powinnaś być z siebie dumna ;) Nie każdy potrafi zrobic niegryzące ciastka :)
OdpowiedzUsuńJa nie umiem piec z przepisów, zawsze muszę zrobic po swojemu, dodać cos od siebie, trochę zmienić skład, ilośc. Oczywiście cała masa katastrof za nami hehe ;)
Jetem, jestem ;-) To, że ciasteczka się "nie gryzą" wpływa znacząco na wzajemne relacje między ciasteczkami na blaszce" ;-) A to już coś ;-))))
UsuńWitam w klubie modyfikatorów ;-) Ach, żeby tak człowiek, zdyscyplinować się mógł (ja nie mogę )...
Pozdrawiam ciepło i życzę samych sukcesów kulinarnych ;-))))
Skamieliny wyglądają przepysznie:) Ja niestety średnio raz w tygodniu mam na koncie jakąś kuchenną katastrofę:/ Winą obarczam stary, gazowy piekarnik:)
OdpowiedzUsuńGrażko,
UsuńNawet nie wiesz jak mi ulżyło ;-) Fajnie wiedzieć, że inni też się na kuchni potykają. A z tymi piekarnikami gazowymi coś jest na rzeczy. U mojego taty też jest taki jeden drań gazowy i tam, to zawsze, coś musi pójść nie tak ....
Pozdrawiam ciepło ;-)
A ja nie mam na kogo ani na co winy zrzucić. Przepisów się trzymam (tak mi się przynajmniej wydaje) i piekarnik sprawny a prawie zawsze coś nie wyjdzie. A skamieliny też mam już za sobą :) tyle że moje oprócz tego że mogły służyć za broń to jeszcze się rozpłynęły i w efekcie końcowym miałam skamielinową "taflę ciasta" :)
OdpowiedzUsuńRozbawiłaś mnie tym komentarzem ;-) Jak się okazuje w dziedzinie "skamielin" mam poważną konkurencję ;-)))
UsuńUbawiłaś mnie tym wpisem do łez:) I to, że się "nie gryzą" i "skamieliny" - twoi9 synowie to istne sreberka!
OdpowiedzUsuńps. Mi ciągle coś nie wychodzi nawet jak przepisu się trzymam ;)
Wioleta
Cała sytuacja była dość zabawna. Buczący nad ciastkami Antoni rozbawił mnie do łez, chociaż jemu pewnie do śmiechu za bardzo nie było ;-) Uwaga dzisiaj pieczemy ciasteczka korzenne - oby wyszły, bo moje dziecko w czarną rozpacz popadnie ;-))))))
UsuńPozdrawiam i życzę samych kulinarnych sukcesów ;-))))
Powodzenia w pieczeniu ciasteczek korzennych:)
OdpowiedzUsuńA u nas ostatnio królują ciasteczka FRANKLINA z książki "Franklin i ciasteczka" - wspaniały przepis, łatwy, chyba nie da się zepsuć (skoro nam się nie udało, to raczej jest to niemożliwe). Na trudniejesze się nie porywamy i Tobie gratuluję odwagi!!!!:) Jak zwykle nie boisz się wyzwań!:)
OdpowiedzUsuńSkoro polecacie, nie możemy nie spróbować Franklinowych ciasteczek ;-)Jutro wybieram się na targi książki - może uda mi się tą część żółwiowych przygód przytargać do domu ;-)
UsuńUściski
Łojej ile ja takich katastrof kulinarnych mam na swoim koncie :D ... hitem była galaretka z arbuza i mięty :D ... masakra jakaś wyszła :D. Ciasteczka przy mojej galaretce to pikuś ... zostały zjedzone i smakowały ... galaretka NIE :D.
OdpowiedzUsuńOj mam dokładnie to samo, zawsze muszę coś zmienić w przepisie-chociaż szczerze mówiąc największe katastrofy zaliczyłam trzymając się ściśle przepisu...
OdpowiedzUsuńA tak nie w temacie może ktoś się orientuje czy jest gdzieś taka akcja-wymiana kartkami pocztowymi przez dzieci, w sensie my wam wysyłamy ze swoim miastem -wy nam ze swoim. Mamy nową skrzynkę pocztową i ciągle pusta...
witam! czy mogłabym prosić przepis na Wasze "skamieliny"? ale przepis prawidlowy ;)
OdpowiedzUsuńwyglądają smacznie :) pozdrawiam